niedziela, 17 lutego 2013

Harvey Williams


Harvey Williams 

Trzydzieści lat ♦ Prawnik korporacyjny (adwokat) ♦ Żonaty


HISTORIA ♦ CHARAKTERYSTYKA ♦ POWIĄZANIA

karta w budowie!


9 komentarzy:

  1. [Nie ohaj tyle tylko wątek wymyślaj ;D]
    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Coś może i bym zaczęła, ale jeszcze potrzebuję chwili ^^ to może... Steph albo Harv wracają z kilkudniowego wyjazdu z pracy czy cuś?]
    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Z przyjemnością go czymś zdzieli ^^ to daj mi chwilkę, żeby to garnąć xD]
    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  4. [No, to jest. Ale za jakość dzisiaj nie odpowiadam ;D]
    Co normalni ludzie robią wieczorami? Odpoczywają. Przeważnie, rzecz jasna. Ta mała część społeczeństwa woli przecież siedzieć w miejscu pracy i nie przejmować się tym malutkim faktem, że w domu czeka żona, która do jasnej anielki gadała do Ziutka, małej rybki! To już raczej nie było normalne. Bo chociaż mogła spędzać godziny w towarzystwie znajomych, to siedziała i czekała. Na cud chyba.
    Po pracy od razu robiła zakupy i przesiadywała w kuchni cicho podśpiewując i mieszając sos. Kuchnia była jej azylem i w niej była królową, o. Wszystko musiało być tam idealne.
    Od czasu do czasu przechodziła obok blatu do saloniku, który był połączony właśnie z jej królestwem i przygotowała obrus oraz talerze. Cóż, nawet świeczki były w pobliżu, ale nie było w tym nic szczególnego, bo Stephanie uwielbiała świeczki. Szczególnie te lawendowe.
    A po co robiła to wszystko? Żeby w środku nocy wsadzić wszystko do lodówki i zjeść to na śniadanie. Bo nic nie smakuje lepiej jak odgrzewana kolacja, prawda?
    Czy tęskniła za swoim mężem, który powinien ją przytulać do snu? Tak.
    Czy brakowało jej samej obecności mężczyzny i tonu jego głosu? Owszem.
    Czy była niezadowolona z faktu, że nie raczył odbierać telefonów i postarał się aż o jednego smsa? Nie. Ona była po prostu wściekła. I nóż otwierał się jej w kieszeni na samą myśl, ale wtedy wolała usiąść i poczekać aż owe myśli się rozwieją. Bo w gruncie rzeczy nie była wiedźmą, nie? Potrafiła zrozumieć wszystko, naprawdę. Jednak nawet wszystko miało swoje granice, do krówki nędzy!
    Stephanie właśnie smacznie sobie spała, przytulając się do wielkiej poduszki, kiedy usłyszała cichy trzask drzwi. Była na to uczulona, w końcu praktycznie mieszkała sama, a czarnego pasu w karate nie miała. Serce zaczęło walić jej jak młotem, a w głowie od razu zaczęły układać się najgorsze scenariusze (bez krwi się oczywiście nie obeszło). Wyskakując z łóżka sięgnęła po pierwszą broń, jaka się napatoczyła. Parasol. Nie zdążyła nawet spojrzeć dokładnie na to, co trzymała w łapkach, bo drzwi do sypialni się otworzyły, a pani Williams zaczęła okładać nieznajomego swoją bronią, jak na strażniczkę domowego ogniska przystało, o. Odechce się złodziejowi grabieży, ha!
    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  5. [spokojnie, może być ;) tyle tylko, że ja już dzisiaj znikam, bo muszę chociaż trochę ogarnąć ;D]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Uwielbiam ją, to zdecydowanie jedna z moich ulubionych aktorek. Pokochałam ją po roli w Sin City, który jest z kolei moim filmem numer 1! Niewątpliwie jej śmierć była ogromną stratą, ale wciąż pozostaje legendą filmu.
    Pomysły, hmm.. cóż, na pewno coś wpadnie mi do głowy. Od razu zaznaczam moją chęć rozpoczęcia wątku, to tak na początek i uprzedzam, że lubię się rozpisać, zwłaszcza z pierwszym postem!
    Myślę, że wspólnymi siłami wpadniemy na jakiś pomysł, w jaki sposób poznać nasze dwie postacie]

    ~ Charlotte Fleur

    OdpowiedzUsuń
  7. [Pasuje mi ten pomysł, zaraz postaram się coś napisać, w miarę sensownego i zdatnego do czytania. Jeżeli nie wyrobię się jeszcze dzisiaj to podeślę coś rano, dobrze?]

    ~ Charlotte Fleur

    OdpowiedzUsuń
  8. Praca pochłaniała większość czasu Charlotte, która i tak nie miała go za wiele. Z chęcią dorzuciłaby kilka godzin do tych marnych dwudziestu czterech w cyklu dobowym. Tak właśnie wyglądała większość jej wieczorów – godzina dziewiętnasta, kubek z waniliową, ukochaną kawą na biurku, mały rudy kot na kolanach i telefon stale przytykany do ucha, by potem odhaczyć kolejną instytucję na długiej liście prawników w Portland. Telefon komórkowy odezwał się nagle z drugiego końca pokoju, więc dziewczyna podniosła się z krzesła i nacisnęła na urządzeniu zieloną słuchawkę.
    - Charlotte Fleur, słucham?
    - Ruszyło się coś? – usłyszała po drugiej stronie znajomy głos wokalisty ‘’jej’’ zespołu, który mówił szybko i konkretnie, a co drugie słowo słychać było, jak zaciąga się papierosem i wypuszcza dym ze świstem.
    - Robię co w mojej mocy. Rano wszystko będzie w porządku!
    Odetchnęła, wychylając się przez okno swojego mieszkania i kątem oka zauważyła zapalone światło w mieszkaniu swojego starego przyjaciela, Jeffrey’a, który swego czasu świecił tryumfy na salach sądowych. Wzięła w dłoń wysłużony telefon stacjonarny i wykręciła jego numer.
    - Jeffrey Thompson.
    - Cześć, Jeff.. Tu Charlotte, pamiętasz mnie jeszcze?
    Po krótkiej pogawędce o wszystkim i o niczym skróciła mu całą sytuację, od samego początku, gdy w studiu nagraniowym stworzyli całkiem niezłą melodię z użyciem sampli innego zespołu, aż po moment, gdy pismo z „zaproszeniem” na salę sądową znalazło się w jej biurze. Mężczyzna westchnął, podsumowując całą historię: „Łatwa sprawa, wygracie to bez problemu!”, oznajmił też, że sam aktualnie nie ma czasu na większe biznesy, ale podał numer do swojego znajomego, którego zarekomendował, jako porządnego, konkretnego i dobrego prawnika, a przy okazji całkiem sympatycznego człowieka.
    Zdecydowała się na telefon dopiero następnego dnia rano. Podała córce śniadanie, wybrała dla niej ubranie i odprowadziła do zerówki. Po powrocie do domu odpaliła papierosa i przy kubku swojego ulubionego, gorącego napoju, wykręciła z prywatnego telefonu zapisany wczoraj na skrawku papieru numer. Niestety, nikt nie odpowiedział, więc wysłuchała krótkiego powitania skrzynki głosowej i nagrała swoją wiadomość:
    - Witam, z tej strony Charlotte Fleur. Dostałam pański numer z polecenia pana Thompsona i dzwonię… w interesach. To mój prywatny numer, więc poproszę o kontakt, gdy tylko będzie pan osiągalny, jestem stale pod zasięgiem. Dziękuję i miłego dnia!
    Zgasiła niedopałek w czarnej popielniczce z tandetnym wizerunkiem Audrey Hepburn i wstała od stołu, by zrobić porządek w mieszkaniu.

    [Mam nadzieję, że pasuje Ci, że zaczęłam od tej sytuacji z rozprawą, nie wcześniej, nie później. I dziękuję, za cierpliwość :)]

    ~ Charlotte Fleur

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie chciał wracać do domu, bo musiałby zjeść kolację i z nią porozmawiać? Czy to było aż takie straszne? Skoro tak bardzo mu to przeszkadzało to nie musiał się słowem odzywać! Jeść też mu nikt nie kazał, proszę bardzo, niech robi, co chce. Stephanie pewnie nie wytrzymałaby długo w ten sposób, ale przynajmniej wiedziałaby, że pan Williams był bezpieczny, wiedziałaby, co się z nim działo. Nie sądziła, że wolał spać na kanapie, tylko dlatego, żeby nie musieć z nią rozmawiać. Praca pracą, tylko po co, do cholery, się oświadczał? Nie lepiej byłoby być wiecznym kawalerem? A może żona była mu potrzebna tylko po to, żeby sprzątać w domu i jeździć na bankiety? Uśmiechać się i przytakiwać? Stephanie przynajmniej tak zaczynała to rozumieć. Nie potrafiła czytać w myślach mężczyzny, więc komunikacja stawała się coraz trudniejsza. Ale pani Williams też miała swoje marzenia, ambicje zawodowe i nie była cudowną gosposią. Mimo wszystko potrafiła znaleźć czas i podzielić go dla swojego ukochanego. Dlaczego działało to tylko w jedną stronę? Nie było go bardzo długie cztery dni i jeszcze dłuższe noce. Ale kogo to obchodziło? Na pewno nie Harveya, który wolał spać na kanapie, wymieniać garnitury, pić sobie z kumplami niż odezwać się do własnej żona. Cudownie. Żyć, nie umierać.
    Może dzięki temu, że budował mur żyło mu się łatwiej. Problem polegał na tym, że 'łatwiej' nie zawsze oznaczało 'lepiej'. Robił wszystko na odwrót. Ranił ją właśnie tym, że nie okazywał jej niczego, bo nie odzywał się, a o czułości też zapominał. Stephanie nie szukała prawdziwego romantyka, co to to nie. Nie zależało jej na czerwonych różach (ba, nie lubiła ich), ani na kolacji przy świecach i wspólnej kąpieli. Może to było miłe, ale bez tego dało się żyć. Mimo wszystko romantyzm, a okazywanie czułości czy szczera rozmowa to były całkowicie inne sprawy. Stephanie przyjechała do Harveya, bo nie mogła przestać o nim myśleć. To znowu sprawiło, że zakochała się w nim. Kochała go, a nie jego pieniądze czy wpływową rodzinę. Chciała być tylko przy nim i czuć się potrzebną i kochaną. Kto mógł przypuszczać, że małżeństwo będzie tylko na papierku, a ona będzie żyć tak, jakby Williamsa w ogóle nie było? Bo tak się czuła, no. Puste mieszkanie, zero telefonów. To było coraz trudniejsze.
    Słysząc doskonale znajomy (nie trudno było zgadnąć, że również pijany) głos po prostu skamieniała. A potem poczuła, jak mężczyzna wyrywa jej narzędzie obrony (tudzież parasol) z ręki. Pobiła swojego faceta. No i co z tego? Swoją drogą, po tylu dniach chyba mu się należało, nie? Tłukła by go pewnie dalej, gdyby nie fakt, że nie chciała go skrzywdzić.
    - Idź spać - powtórzyła z niedowierzaniem. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem i automatycznie wzięła jego marynarkę, żeby powiesić na wieszaku i schować do szafy. Tak, to był dziwny ruch. Ale nie zaczęła krzyczeć ani się awanturować, bo Harvey był pod wpływem, więc rozmowa nie wchodziła w grę. Później zapewne zacznie udawać, że nic się nie stało.
    - Po co w ogóle wracałeś - warknęła cicho całkowicie ignorując zepsuty parasol. Omal nie umarła na serce, ale kogo to obchodziło? Przecież Williams TYLKO wrócił do mieszkania. Co z tego, że był środek nocy? Właśnie, noc. Trzeba iść spać, prawda? Nie miała zamiaru wyrzucać mężczyzny na kanapę w salonie. Miała zamiar sama się tam udać, bowiem nie zamierzała kłaść się obok pijanego człowieka, który nie raczył dać jej znaku życia.
    Wzięła pod pachę swoją poduszkę i zwinęła kołdrę. Jeśli nie chciał marznąć, musiał sobie poszukać koca, ot co.
    Stephanie

    OdpowiedzUsuń